W konarach starej, dzikiej jabłoni kryła się
owadzia szkoła. W klasie zapylaczy małe pszczółki i osy rysowały kwiaty na suchych liściach.
– Każdy zapylacz musi znać kwiaty jak własną kieszeń! – bzyczała do nich nauczycielka, surowa pani osa.
Trzmiel Bzyczek spojrzał na kolegów z klasy, którzy zręcznie malowali nóżkami, i pochylił się nad swoim rysunkiem. Ale cóż to! Przez gałęzie zaczęło łaskotać go słoneczko. Jego promienie tworzyły lśniące rozbłyski między liśćmi. Bzyczek przyglądał im się przez chwilę. Po chwili usłyszał z oddali szum źródełka. Nie potrafił już wysiedzieć na miejscu.
– Bzyczku, wszyscy mają już gotowe obrazki! Czy nie możesz skupić się nawet przez chwilę? – zapytała niezadowolona nauczycielka.
Mały t...