Nie czekałem na windę i schodami wbiegłem na trzecie piętro. Wpadłem do mieszkania, spodziewając się, że zobaczę zapłakaną albo wściekłą, albo jednocześnie zapłakaną i wściekłą córkę. Nie mogłem odebrać jej ze szkoły, więc zadzwoniłem z prośbą, by jej przekazano, że ma sama wracać do domu. Nigdy jeszcze tego nie robiła.
Melcia stała w kuchni ubrana w fartuch, w dłoni trzymała nóż. A przecież panicznie boi się noży! Nie wyglądała jednak na przerażoną,
nie była też wściekła, a tym bardziej zapłakana. Przyjrzała mi się krytycznym okiem.
– Ale się spociłeś! – zauważyła.
– Biegłem po schodach… – wydyszałem. – Przepraszam! Coś mi wypadło i…
– Luzik, tato – powiedziała Mela i wróciła do krojenia.
Stałem jak wryty. Moja córka, którą, na jej wyraźne życzenie, zawsze odbieramy ze szkoły, mówi „luzik”, gdy sama musiała wrócić do domu? Nie, żeby Melci...